poniedziałek, 14 marca 2016

Udręczeni

Ogarnęła mnie ciemność i grobowa cisza, którą przerywał nieregularny dźwięk kapiącej wody niosący się echem w pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Moja głowa pulsowała z bólu, lecz nie pamiętam bym się uderzył.

Kamienna podłoga była zimna i wilgotna, byłem tu zupełnie sam... A może oprócz mnie był tu ktoś jeszcze? Tego jak się tu znalazłem nie wiedziałem, ale zamierzałem to sprawdzić. Nagle ogarnęła mnie panika, ale uczucie to nie trwało długo, gdyż odkryłem, że mam ze sobą aparat i latarki.

Mój sprzęt był cały, jedynie lekko wybrudzony i porysowany. Ze sporym wysiłkiem podniosłem się na nogi i obolały ruszyłem do przodu, aby sprawdzić jak się tu znalazłem, a także odszukać wyjścia z tego miejsca.

Podziemia… Ogromne podziemia, w których się znajdowałem składały się z wielu komnat. Większa część z nich nie różniła się od siebie i najprawdopodobniej były wykorzystywane do tego samego celu.

Każda z tych ogromnych komnat była umiejscowiona z lewej lub prawej strony długiego korytarza. Prowadziły do nich niewielkie przejścia, za którymi rozciągały się te właśnie wysokie i długie komnaty o kolebkowym sklepieniu. Wewnątrz nich były kolejne przejścia prowadzące do kolejnych korytarzy i komnat. W każdej komnacie z podłogi wystawały kamienne postumenty, na których kiedyś coś było umocowane.

Korytarz główny, którym się przemieszczałem wyłożony był białymi, prostokątnym kafelkami. Odgłos kapiącej wody doprowadzał do obłędu.

Będąc w jednej z komnat zdawało mi się słyszeć coś jeszcze, lecz było już za późno… Nim się zorientowałem, co to za dźwięk, zdążyłem tylko zgasić latarkę i się obrócić, a On już tam był…

Stał i patrzył na mnie, czułem to... Lecz ja go nie widziałem przez oślepiający blask światła, które biło z jego strony. Zastygłem w bezruchu, poczułem jak zalewa mnie zimny pot. Kim on jest i czego chce? W pewnej chwili po prostu zniknął mi z pola widzenia.

Powoli oddalał się korytarzem ku kolejnej komnacie znajdującej się na końcu korytarza głównego, lecz nie wszedł do środka, a jedynie stał i obserwował zupełnie jakby bał się wejść. Przeskoczyłem do komnaty po przeciwnej stronie korytarza i nagle zostałem przez kogoś wciągnięty…

To był Mateusz. Przypomniałem sobie, że byłem z nim umówiony, lecz dalej nie pamiętałem jak się tu znalazłem.

Ruszyliśmy w drogę.

Idąc natrafiliśmy na pomieszczenie z turbiną będącą częścią systemu wentylacyjnego.




W innej komnacie zdawało się, że ktoś postawił krzyż.

Natomiast kawałek dalej widniały symbole satanistyczne. I nagle pojawił się przeraźliwy dźwięk. Krótki, lecz bardzo blisko nas. Odgłos jakby ktoś jęknął z bólu.

Gdy szliśmy głównym korytarzem, jęk ten powtarzał się coraz częściej i przybierał na sile.

W pewnym momencie dotarliśmy do ściany, na której było wiele śladów dłoni. Tak jakby powstały tuż przed jakimś tragicznym losem tych, którzy je zostawili. Po chwili jęki powróciły i były coraz bardziej nie do zniesienia. Zatkaliśmy sobie uszy i pobiegliśmy bez zastanowienia do najbliższej z komnat. Byle jak najdalej od tamtego miejsca.

Gdy sytuacja się uspokoiła, udaliśmy się dalej. Główny korytarz, którym szliśmy zaprowadził nas do dużego pomieszczenia wyłożonego od podłogi po samo sklepienie białymi kafelkami.

Były tu schody na wyższy poziom, lecz jak twierdził Mateusz, na górze znajdowały się drzwi, które były zamknięte. A droga, którą tu się dostał, zawaliła się za nim uniemożliwiając ucieczkę z tego miejsca.



Weszliśmy więc na górę w celu sprawdzenia co się kryje w pomieszczeniach na tym poziomie.

















Po przeszukaniu górnego poziomu wróciliśmy na dół, sprawdzić pozostałe komnaty...


Lecz bez rezultatów, żadnej drogi prowadzącej na powierzchnię.

Gdy tak chodziliśmy z komnaty do komnaty, natrafiliśmy na dwa małe przyciski… Mateusz zasugerował, by je wcisnąć. Po wciśnięciu zielonego nic się nie stało.

Kawałek dalej był inny włącznik. Przekręciliśmy gałkę i usłyszeliśmy głośny zgrzyt i trzeszczenie. Było też słychać coś jeszcze… Kroki… Dużo szybkich kroków, którym towarzyszył coraz bardziej nasilający się jęk… Rzuciliśmy się do ucieczki.


 Jęki były coraz bliżej nas, a do wejścia na górny poziom zostało już tylko kilka metrów. Poczuliśmy powiew zimnego, świeżego powietrza, co dodało nam sił...


Drzwi, które były wcześniej zamknięte, teraz stały dla nas otworem. Po chwili byliśmy na powierzchni.

Była chłodna noc. Przed nami stał budynek warzelni browarów Haberbusch, za nami nie było nikogo. Wróciła nam pamięć… Staliśmy przez chwilę, Mateusz zapalił papierosa i ruszyliśmy do samochodu.

Zastanawia nas tylko co tak na prawdę wydarzyło się tam na dole. Czyżby Naczelna Rada Cieciów sięgnęła po nowe nie znane nam dotąd środki do walki z Eksploratorami? To pytanie pozostawiamy bez odpowiedzi.

Ps. “Jęki” było słychać naprawdę... Jak się później okazało, nie było to nic innego jak mój żołądek ;] Tak więc pamiętajcie, aby nie eksplorować na głodniaka =]

Dzięki Mateusz za ten wypad!
Do zobaczenia niedługo.

3 komentarze:

  1. Eh, nam ostatnio nie udało się wejść - zdybał nas cieć. Byliście w górnej części czy tylko w podziemiach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byliśmy zarówno w podziemiach (tych mniejszych też) jak i w budynku warzelni.

      Usuń
  2. hmmmm no My mieliśmy ciecia na głowie i cały posterunek czyli 12 policjantów 4 radiowozy wszystkie wyjścia obstawione i 500 mandatu :/

    OdpowiedzUsuń