środa, 29 października 2025

Smocze Ogony

Nie tylko Kraków miał sowiego mitycznego smoka, co ział ogniem, zjadał zwierzęta gospodarcze i straszył miejscową ludność. Mało kto wie że Warszawa miala nie jednego, a aż trzy smoki! I to nie byle jakie bowiem były to smoki rzeczne. A zatem skąd się wzięły i czy były tak samo krwiożercze jak smok Wawelski, przekonamy się w dzisiejszym wpisie. 

Niski poziom Wisły w okresie suszy stał się ostatnio zjawiskiem częstym. Podczas gdy jedi odliczają kolejne rekordy, drudzy widzą szansę by odnaleźć zatopione w wodzie przeróżne artefakty minionej epoki.


No dobrze a co ze smokami? 🐉

Historia warszawskich smoków sięga lat 80. XIX wieku. Pierwszy zaobserwowany na brzegu Wisły smok pojawił się w 1886 roku. Ich populacja szybko się zwiększyła – również w 1886 roku pojawił się drugi, zaś trzynście lat później trzeci i ostatni z nich, co miało miejsce w 1899 roku.

W przeciwieństwie do smoka wawelskiego nie stanowiły one niebezpieczeństwa dla miejscowej ludności ani zwierząt gospodarskich. Całe swe życie spędzały w wodzie, tuż przy lewym brzegu Wisły, chłeptając łakomie ogromne ilości wody. Na powierzchnię wyłaniały się bardzo rzadko i tylko w szczególnych okolicznościach – zazwyczaj podczas dużej suszy. Gdy poziom Wisły spadał drastycznie nisko, można było obserwować, jak te masywne „poczwary” wynurzają się i wylegują na odsłoniętym dnie rzeki.

Ich historia trwała niespełna pół wieku. Wedle różnych źródeł, w latach 1928 i 1934 dwa z pierwszych smoków przeszły do historii. Rok 1934 nie był łaskawy i pogrzebał ostatniego z nich. Przez wiele lat ich szczątki spoczywały na dnie rzeki… ale tylko do czasu.

💧 A teraz całkiem na poważnie 😉

źródło: mbc.cyfrowemazowsze.pl

Owe „smoki” były w rzeczywistości drenami rzecznymi – zakończeniami przewodów ssawnych systemu wodociągowego. Stanowiły część nowoczesnego układu wodociągów warszawskich, zaprojektowanego przez Wiliama Lindleya i uruchomionego w 1886 roku.

Wiliam Heerlein Lindley był brytyjskim inżynierem, który zaprojektował system wodociągów dla wielu europejskich miast – m.in. Hamburga, Pragi i Warszawy.

  
Źródło: Fot. Krzysztof Kobus Travelphoto.pl 2

Przez dziesięciolecia zaopatrywały w wodę coraz bardziej rozrastającą się stolicę. Z czasem, gdy miasto się powiększało, ich wydajność malała. 

Ich nazwa nie wzięła się z legend, lecz z wyglądu – kratowane głowice drenów przypominały otwarte paszcze smoków.

 












źródło: Praska Ferajna


Ostatecznie wysłużone dreny musiały ustąpić miejsca nowocześniejszym i wydajniejszym rozwiązaniom, które sprostały rosnącym potrzebom mieszkańców Warszawy.

 

 

źródło: Fot. Michał Krasucki

Zostały usunięte podczas modernizacji ujęć wodnych w latach 1928 i 1934.
Dziś jeden z ocalałych drenów można zobaczyć na terenie Stacji Filtrów Warszawskich przy ul. Koszykowej, gdzie – podczas dni otwartych – można go podziwiać w pełnej okazałości.

Dobrze, zatem poznaliśmy historię Smoków Lindleya. Mój rekonesans w poszukiwaniu dawnej lokalizacji drenów nie przyniósł oczekiwanych rezultatów – być może Wisła nie była wystarczająco niska. Za to jest miejsce, które skrywa coś, co nazwać można Smoczymi Ogonami.

Ze względów trudnej dostępności i bezpieczeństwa nie zdradzam szczegółów lokalizacji miejsca, w którym rozpoczęły się moje poszukiwania. Na dzień dobry wita nas większy i dwa mniejsze kanały. Byłem tu już kiedyś – wtedy jednak płynąłem pontonem i zmuszony byłem opuścić to miejsce wcześniej.

Dziś byłem bez deskorolki, zatem wybór był oczywisty.

Kawałek dalej (zdawałoby się prostokątnego) kanał przybiera kształt zbliżony do okrągłego. Dalej prowadzi mnie tradycyjny kanał w kształcie jajka.

Spacer nim należał do wyjątkowo komfortowych – tu bowiem nie czuć było zapachu zgniłego jaja.

Wędrówka niebawem się kończy – dochodzę do rozwidlenia. 

Już z daleka widzę, że nie będzie mi dane dokonać większego wyboru, ponieważ jedna z odnóg pozostaje zamknięta.

Grodzie, jak każde inne – duże, ciężkie, metalowe – a pod nimi sączy się strużka wody. Ciekawe, dokąd by mnie doprowadziły, gdyby były otwarte. Chyba trzeba będzie sięgnąć do źródeł.

Ale światełko Lindleya wskazuje mi drogę. Nie ma innej – mogę iść ku światłu albo zawrócić. Wybieram więc światłość.

Już po chwili ukazują się i one – Smocze Ogony! 🐉

Są ogromne, kręte i wmurowane w ceglaną ścianę.

Zatrzymajmy się więc w ciszy i przyjrzyjmy im się bliżej.

Trzeba przyznać, że jest tu klimatycznie – niejeden horror można by tu nakręcić.


A gdy zgasimy światło, zapada całkowita ciemność i głęboka cisza.

Tuż nad nami znajduje się studzienka – nasza jedyna latarnia w tej przenikliwej ciemności. Umiejscowiona całkiem wysoko, ale przynajmniej z porządną drabinką.

Choć nie korzystam z włazów zbyt często, miałem już okazję przekonać się, jak niebezpieczne bywają metalowe stopnie prowadzące w dół do kanałów – brak konserwacji i wieczna wilgoć sprawiają, że rozsypują się pod najmniejszym ciężarem.

Miasto zaczyna się budzić. Ludzie wychodzą ze swoich gniazdek. Zbieram się więc w drogę powrotną – szkoda byłoby spalić to miejsce.

Do wyjścia prowadzi mnie ten sam kanał, którym przyszedłem. Na jego końcu już widać światło nowego dnia – wyjście coraz bliżej.


No cóż, opuszczam już tę pieczarę. Smoków nie było, ale znalazły się Smocze Ogony. Niebawem Wisła przybierze, zakrywając to, co przez krótką chwilę było dostępne.

Do zobaczenia!

Nie zapomnijcie polubić pozostałych Huraganowych socjalmediów, aby być na bieżąco w temacie naszych poczynań 😊


   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Hej! Zanim pójdziesz dalej, napisz dwa słowa, jestem ciekaw Twojej opinii 👇